Camerimage 2019 – wybór subiektywny
USA do mnie MOVIE na Camerimage 2019
Ania K. zaczęła Wam już podpowiadać, co warto obejrzeć we Wrocławiu. Ja niedługo podrzucę festiwalowe propozycje do obejrzenia z nastolatkami (rekomendacje konsultowane z piętnastolatką, która też podda się testom we Wrocławiu :-)). Ale mamy też coś dla tych, którzy do Wrocławia się nie wybierają. W dniach 9-11 listopada w Toruniu odbędzie się 27 Międzynarodowy Festiwal Filmowy Energa CAMERIMAGE, który dla miłośników amerykańskiego kina też ma sporo propozycji. O tym, że w tym roku gośćmi tego wydarzenia będą Quentin Tarantino i Edward Norton na pewno już wiecie, więc o tym pisać nie będę. Zaproponuję natomiast kilka amerykańskich tytułów na które ja na pewno bym się wybrała. W zestawieniu pomijam filmy nowojorskie, bo o nich możecie poczytać na NY do mnie MOVIE.
Słodziak / Honey Boy (2019), reż. Alma Har’el
Przewodnik po dzieciństwie i burzliwej młodości pewnego aktora, który swoją osobistą historię opowiedział (jest autorem scenariusza) i na dodatek zagrał w niej swojego ojca, z którym stosunki mówiąc oględnie układały się dość marnie. Shia LaBeouf, bo o nim mowa wciąga nas w intymną opowieść o dorastaniu, uzależnieniach i cenie jaką przyszło mu zapłacić się za dziecięcą sławę. Ale trailer nie zapowiada historii tylko łzawej i refeksyjnej. To raczej nieco przerysowana, pokolorowana i dzięki temu barwna i nieoczywista wizja przeszłości. Tomatometer na https://www.rottentomatoes.com wskazuje wynik 97%, więc to musi być dobre!
Raport / The Raport (2019), reż. Scott Z. Burns
Uwaga – wszyscy Raport to film opowiadający historię Daniela J. Jonesa (Adam Driver), urzędnika amerykańskiego kongresu, który na zlecenie Senator Dianne Feinstein (Annette Bening) prowadzi dochodzenie. Dotyczy ono praktyk przesłuchań (czytaj: tortur) CIA prowadzonych na podstawie programu wdrożonego po zamachach z 11 września. Efektem śledztwa jest liczący 6 tysięcy stron raport przedstawiający wszystkie, mniej lub bardziej legalne, ale zupełnie nieetyczne, nikczemne i brutalne metody przesłuchań obejmujące podtapianie, głodzenie, uniemożliwianie snu czy zmuszanie do wielogodzinnego stania. I nie wymieniłam bynajmniej najbrutalniejszych metod opisanych w tym dokumencie. Nie będzie to film łatwy, ani przyjemny, ale na pewno ważny.
Waves (2019), reż. Trey Edward Shults
O tym filmie nie wiedziałam nic do czasu ogłoszenia wyników plebiscytu publiczności na Telluride Film Festival. To właśnie ten film wyprzedził doskonały, choć nie amerykański „Parasite”, nowojorski „Motherless Brooklyn” i biograficzą opowieść „Judy”. „Waves” to historia dwóch młodych afroamerykańskich par mieszkających gdzieś na południu Florydy. Brzmi tak sobie, ale zwiastun zapowiada naprawdę piękny, nieśpieszny film. Trochę jak „Gdyby ulica Beale umiała mówić”.
The Last Black Man in San Francisco (2019), reż. Joe Talbot
Film „The last black man in San Francisco” jest swoistym hołdem złożonym przez reżysera i współautora scenariusza Joe Talbota miastu San Francisco. Jego rodzina zamieszkuje to piękne miasto od pięciu pokoleń, a on sam nie wyobraża sobie życia w innym miejscu. Ale pokazana przez niego historia wcale nie jest cukierkowa. Wręcz przeciwnie. San Francisco w jego filmie ma mnóstwo wad i problemów. Pretekstem jest oparta na faktach historia przyjaciela z dzieciństwa i wieloletniego współpracownika – Jimmiego Failsa. Ten ostatni jest też współautorem scenariusza oraz odtwórcą głównej roli. A historia jest niebanalna. W San Francisco jest dom, który wybudował dziadek naszego bohatera w 1946 roku. Ale bynajmniej w nim nie mieszka. Dom wynajmuje starsza para, on sam natomiast mieszka kątem trochę u przyjaciół, czasem u rodziny, a w końcu trafia do tego rodzinnego domu, ale jako… squater, nielegalny lokator. W San Francisco byłam raz, na chwilę, kilka lat temu i bardzo mnie to miasto wówczas zachwyciło. Jak wyglądało w latach 70 wiem dzięki doskonałemu filmowi „Obywatel Milk”, o którym pisaliśmy tu: http://www.usadomniemovie.pl/gdy-jedziesz-do-san-francisco-pamietaj-o-harveyu-milku/. O tym jak wygląda z perspektywy mieszkańców, szczególnie tych mniej uprzywilejowanych, mam nadzieję dowiedzieć się z filmu Joe Talbota
Zwyczajni ludzie / Ordinary People (1980), reż. Robert Redford
Jeden z najważniejszych filmów w moim życiu, którego do tej pory nie widziałam na dużym ekranie. A pierwszy raz obejrzałam go pod koniec podstawówki, w telewizji, w … Toruniu właśnie. Ten przejmujący dramat, debiut reżyserski Roberta Redforda to historia rodziny, która próbuje przetrwać po tragicznej śmierci syna. Główną postacią historii jest drugi syn, który zupełnie nie potrafi sobie z tą stratą poradzić. W tej roli wyjątkowy Timothy Hutton, który został za nią nagrodzony Oskarem. To wyjątkowy film, który rozbudził moją miłość do kina (i Huttona 😉). A oglądany 40 lat później jest co najmniej tak samo przejmujący. Pozycja obowiązkowa!
Film pokazywany jest w ramach retrospektywy operatora Johna Iry Bailey, który podczas festiwalu zostanie uhonorowany nagroda za całokształt twórczości.
Mickey i niedźwiedź / Mickey and the Bear (2019), reż. Annabelle Attanasio
Ależ ja czekam na ten film! Bo wyreżyserowała go nieprzyzwoicie młoda (urodzona w 1993) i zdolna Annabelle Attanasio, która jest też autorką scenariusza. Bo główną rolę gra w nim jeszcze młodsza i co najmniej tak samo zdolna Camila Morrone, a która dzięki tej właśnie roli już dziś jest okrzyknięta gwiazdą, choć do tej pory pracowała głównie jako modelka. Zapowiada się więc z jednej strony kino bardzo kobiece, a z drugiej bardzo amerykańskie. Małe, ospałe miasteczko w Montanie, w którym tytułowa Mickey próbuje godzić życie nastolatki, z wszystkimi ograniczeniami, ale też możliwościami jakie daje dorastanie, i życie domowe, w którym to ona odpowiada za wszystko. Bo ojciec weteran wojenny, poraniony życiowo (po śmierci żony) i emocjonalnie (bo też żaden weteran nie wychodzi z misji bez szwanku), do tego nie jest w stanie udźwignąć roli ojca. Zapowiedź jest niebywale przejmująca, mam ogromną nadzieję, że film będzie równie dobry.
The Lighthouse (2019), reż. Robert Eggers
Zupełnie nie moje klimaty (zupełnie nie miejskie i nie współczesne), zupełnie nie mój gatunek (horror), ale film zbiera tak niebywale dobre recenzje, że nie ma wyjścia. Czy w Toruniu, czy we Wrocławiu film trzeba zobaczyć. Dodatkowym argumentem dla mnie jest Willem Dafoe (którego cenię od dawna, a od „Florida Project” po prostu uwielbiam), dla nieco młodszych pewnie bardziej Robert Pattinson (który z kolei był doskonały w „Good Time”). Do tego filmowa podróż do dzikiej Nowej Anglii.